Duszpasterstwo ChorychUniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. Fryderyka Chopina w Rzeszowie

Aktualności

Święty w naszym szpitalu

12.03.2019 r.

W Neapolu spędziłam zaledwie 2 dni. To zbyt krótko, by móc poznać miasto, jego mieszkańców i zabytki, zważywszy że w międzyczasie udałam się na prawie całodniową wycieczkę na Capri a potem na podobną w Pompeje.  

Brak czasu sprawił, że nie dane mi było bliżej poznać tego niezwykłego miasta położonego w zatoce nad którą góruje Wezuwiusz (wulkan ostatni raz obudził się w 1944r; a ciekawostkę stanowi fakt, że  obserwatorium, które znajdujące się na jego szczycie jest najstarszym obserwatorium na świecie i pochodzi z 1841 r.) i bardzo tego żałuję, bo Neapol budzi emocje, skrajne emocje. Można go pokochać od pierwszego wejrzenia, bądź go znienawidzić, można go zapamiętać na zawsze dobrze lub źle...

Gdy idzie o świętych z Neapolem bezsprzecznie kojarzony jest przede wszystkim św. January (patron miasta). Turyści ściągają tu tłumnie w maju (najczęściej ok. 19 września i 19 grudnia), by zobaczyć cud, polegający na przemianie krwi świętego, zamkniętej w szklanej ampułce, z postaci stałej w postać płynną. Jeśli zawartość ampułki rozpuszcza się szybko gwarantuje to podobno pomyślność, ale jeśli nie (co zdarza się rzadko) na Neapol spada jakieś nieszczęście.  Ostatnio też coraz głośniej w świecie przewijają się inne postacie związane z miastem, by wymienić tu chociażby: o. Dolindo Ruotolo (którego proces beatyfikacyjny trwa - ten od słynnego powiedzenia "Jezu, Ty się tym zajmij")  czy św. Józefa Moscatiego.

Dziś chciałabym zatrzymać się na osobie Giuseppe Maria Carlo Alfonso Moscatiego, bo postać to niezwykła. Urodzony w Benewencie, dorastający zaś w Neapolu, wcześnie odkrył swe powołanie. Gdy pewnego dnia jego brat Alberto uległ wypadkowi podczas konnej defilady wojskowej, wszystko nabrało dla niego innego sensu... Atmosfera troskliwej opieki, jaką prawdziwie chrześcijańska rodzina Moscatich zapewniła młodzieńcowi, tak silnie oddziałała na Józefa, że dwunastoletni chłopiec od tego momentu był przekonany, iż chce poświęcić się służbie miłości bliźniego jako lekarz. Gdy matka ostrzegała go przed trudnościami tego zawodu, odpowiadał pełen zapału, że jest gotów "położyć się w jednym łóżku obok chorych, aby tylko ulżyć ich cierpieniom".

By zrealizować plany podjął studia medyczne na uniwersytecie neapolitańskim, którego ówczesne gremium profesorskie składało się z ludzi publicznie deklarujących swój ateizm. Nie zmieniło to jednak jego wiary i poglądów a wręcz przeciwnie, stało się bodźcem dla pogłębienia formacji religijnej. Nie rzadko bywało, że był poniżany, wyszydzany przez tych, którzy źle widząc jego szczerość, proste i odważne wyznawanie wiary chrześcijańskiej, nazywali go maniakiem, histerykiem, człowiekiem egzaltowanym, fanatykiem. Dla Moscatiego człowiek nie był tylko zbiorem cząsteczek – był dzieckiem Bożym, jednością ducha i ciała…

W trzy lata po uzyskaniu dyplomu lekarza miał okazję po raz pierwszy okazać swe bezgraniczne poświęcenie w służbie chorym - podczas erupcji Wezuwiusza, gdy dowodził akcją ewakuacyjną walącego się budynku szpitala Torre del Greco. Od pierwszych lat swej kariery wzbudził zaufanie środowiska, a także władz miejscowych, które zleciły mu między innymi prace lekarskie i badawcze podczas epidemii cholery (w 1911 roku). Szybko piął się po szczeblach kariery  zdobywając kolejne specjalizacje i stopnie naukowe (ciekawostkę stanowi  fakt, że gdy w roku 1914 zmarła jego matka, która chorowała na cukrzycę, zainteresował się tym schorzeniem i stał się pionierem jej leczenia z zastosowaniem insuliny). Było to potwierdzeniem prawdy, że medycyna była jego pasją, nie bał się nowości. Posiadał ogromną wiedzę, którą dzielił się z innymi, dlatego został profesorem i nauczał młodych adeptów medycyny. Pracując zawodowo odkrył prawdę, że bycie lekarzem to „tak mało i zarazem tak wiele”. Odkrył ją i postanowił jej poświęcić swe życie. Swoim studentom często mówił, że wiele dla stanu pacjenta może zdziałać uśmiech i dobre słowo, że czasami bywają one nawet ważniejsze niż leki. Sam też stosował się do tej zasady.

Podczas pierwszej wojny światowej prowadził szpital dla rannych (próbował się zaciągnąć do armii, ale jego podanie odrzucono, uznając, iż lepiej wspomoże wysiłek wojenny opiekując się rannymi) . Osobiście leczył prawie 3000 żołnierzy. W 1922 r. był już docentem (libera docenza), z wieloma publikacjami w renomowanych periodykami i czasopismach medycznych na koncie. Interesował się różnymi dziedzinami medycyny. Był odpowiedzialny za Instytut Anatomii i przyczynił się do jego rozwoju. Kierował kilkoma szpitalami  (w tym dla nieuleczalnie chorych), nauczał na uczelniach medycznych. Reprezentował w 1923 r. Włochy na Międzynarodowym Kongresie Fizjologii w Edynburgu.

Jednak to nie pracę stawiał na pierwszym miejscu. Na pierwszym miejscu w jego życiu była wiara. Codziennie uczestniczył we Mszy św. od Jezusa czerpiąc siły w wypełnianiu swego niełatwego powołania. Posługę chorym traktował jako misję powierzoną mu od Boga. Stąd obok porad lekarskich udzielał upomnień, zachęcał do rachunku sumienia i przyjmowania sakramentów. Ludzi najuboższych leczył za darmo, dlatego też  właśnie oni okazywali mu największą miłość i przywiązanie.

Od zamożniejszych przyjmował pełną gażę, lecz biedniejszym czasem nawet odsyłał część zapłaty, gdy uznał, iż zapłacili ponad miarę swoich możliwości. Kiedy z powodu natłoku zajęć i prac nie mógł doglądać codziennie pewnego chorego staruszka, umówił się z nim, iż będzie on codziennie pił kawę w kawiarni znajdującej się przy drodze, którą doktor szedł do pracy, a gdy staruszka nie było jakiegoś dnia w lokalu, to znaczyło, że należy go odwiedzić w domu, gdyż zaniemógł. Wymyślał  różne sposoby, by tylko móc się komunikować ze swoimi podopiecznymi.

Można by tu mnożyć opowieści o sposobach zaradzenia potrzebom pacjentów, jakie wynajdywał św. Józef Moscati, należy jednak przede wszystkim wspomnieć o duchowej trosce, jaką wykazywał przy pełnieniu opieki nad chorymi. Niech przykładem będzie tu fragm. listu do jednej z pacjentek: „Szanowna Pani, zwracam część honorarium, ponieważ wydaje mi się, że dała mi Pani za dużo. Oczywiście, od innych, którzy byliby rekinami, wziąłbym więcej, ale od ludzi pracy, nie. Mam nadzieję, że Bóg da radość wyzdrowienia Pani mężowi. Proszę uważać, żeby nie oddalał się od Boga i uczęszczał do źródła zdrowia (Komunii Świętej)”. Zaś do swojego współpracownika dr. Cosimo Zacchino w 1923 r. pisał: „Pamiętaj, że życie jest misją, obowiązkiem, cierpieniem! Każdy z nas musi znaleźć swoją własną redutę… Pamiętaj, że musisz mierzyć się nie tylko z chorobami ciał ale i jęczącymi duszami przychodzącymi do ciebie. Iluż cierpiących szybciej ukoisz doradzając i lecząc ich zranione dusze, niż wypisując recepty do aptekarza! Raduj się, bo wielką będzie twoja nagroda…”

Zmarł nagle 12 kwietnia 1927 roku. Jego doczesne szczątki zostały pochowane na cmentarzu Poggio Reale, ale już trzy lata później sława jego świętości była tak znaczna, że doczesne szczątki, w uroczystej procesji przez miasto  przeniesiono do najbardziej lubianego przez niego kościoła Gesu’ Nuovo w Neapolu. Znajduje się w nim sławna rzeźba Chrystusa złożonego do grobu wykonana przez G. Sammartino. To właśnie tu przy „bezsilnym”, martwym Jezusie uczył się doktor Moscati jak leczyć nieuleczalnie chorych nie tracąc nigdy nadziei.         I tam dość szybko wierni zaczęli doznawać za wstawiennictwem Józefa Moscatiego tak potrzebnego pocieszenia.

W czasie uroczystości beatyfikacyjnych w 1975 roku, papież Paweł VI powiedział o nim: "Postać Józefa Moscatiego potwierdza, że powołanie do świętości jest skierowane do wszystkich. Ten człowiek uczynił ze swego życia dzieło ewangeliczne. Był profesorem uniwersytetu. Zostawił wśród swoich uczniów pamięć niezwykłej wiedzy, ale przede wszystkim prawości moralnej, czystości wewnętrznej i ducha ofiary". 

Cudem kanonizacyjnym było uzdrowienie młodego robotnika młodego robotnika, Giuseppe Montefusco. Jego matce przyśniła się postać w kitlu lekarskim. W kościele Gesù Nuovo rozpoznała jego twarz jako bł. Moscatiego. Odtąd zaczęła modlić się za jego wstawiennictwem. Wkrótce jej syn całkowicie wyzdrowiał z białaczki i powrócił do pracy.

25 listopada 1987r.  papież  Jan Paweł II podczas uroczystości kanonizacyjnych powiedział  jakże znamienne słowa:  „Człowiek, którego od dnia dzisiejszego przywoływać będziemy jako świętego Kościoła Powszechnego, jest przykładem konkretnej realizacji ideału świeckiego chrześcijanina. [Ten] lekarz i naukowiec, nauczyciel akademicki w dziedzinie fizjologii i chemii fizjologicznej, wypełniał swoje powołanie z pełnym zaangażowaniem i powagą, której jego profesja wymaga (...) Z tego punktu widzenia Moscati jest nie tylko przykładem do podziwiania ale i naśladowania przez środowisko medyczne… Jest przykładem nawet dla tych, którzy nie dzielą jego wiary”.

 

Gdy ostatnio siedziałam w ławce naszej szpitalnej kaplicy i rozglądam się wokół, ogarnęłam wzrokiem otaczające mnie postacie: św. Łukasza ewangelisty - patrona Służby Zdrowia, św. o. Pio twórcę szpitala Domu Ulgi w Cierpieniu i św. s. Faustynę, która tyle mówiła o potrzebie pomocy chorym i wartości cierpienia. Cieszę się, że już niedługo dołączy do nich w znaku 1-rzędowych relikwii kolejna niezwykła postać - św. Józef Moscati.

Ich wizerunki, jakby mimowolnie, skłaniają mnie do pochylenia się nad tematyką związaną ze środowiskiem medycznym (lekarzy oraz pozostałego personelu medycznego) i odpowiedzialną pracą jaką winniśmy wszyscy  codziennie podejmować. Nie przeczę, że jesteśmy świetnie wyszkolonymi fachowcami w swych dziedzinach, jednak czy bierzemy na siebie ciężar stawania u boku swoich pacjentów i bycia dla nich życzliwymi ludźmi, miłosiernymi Samarytaninami, jesteśmy świadkami wiary ?....

Pacjenci od zawsze mają określone wymagania, określony obraz medyków. "Lekarze, co chyba nikogo nie powinno dziwić, są postrzegani przez pacjentów jako najważniejsze osoby. To  oni  przede  wszystkim decydują o sposobie leczenia czy trybie postępowania z pacjentem. Na ich barkach spoczywa główna odpowiedzialność za skutki podejmowanych w tym celu działań.  Owszem, są także pielęgniarki i inni medycy, bez których lekarz z pewnością by sobie w pracy nie poradził, ale ostatecznie to on najbardziej wystawiony jest na oceny i roszczenia chorych. Z badań CMJ wynika, że wysoko ocenianymi cechami  lekarza  są  życzliwość  oraz komunikatywność w relacjach z pacjentem.  Niezwykle  cenioną  przez  pacjentów cechą lekarza jest też empatia,  czyli  umiejętność  odczytania  i zrozumienia przeżyć oraz całej życiowej  sytuacji  drugiego  człowieka.  Tak rozumiana empatia podnosi skuteczność porady lekarskiej, umożliwia współpracę pacjenta z lekarzem oraz ułatwia i przyspiesza leczenie (...) Uznanie w oczach pacjentów znajdują również  lekarze  uprzejmi,  grzeczni,  uważnie słuchający i traktujący ich po partnersku (...) Idealnego lekarza, w opinii pacjentów, powinny charakteryzować przede wszystkim: umiejętność wczucia się w sytuację chorego oraz chęć niesienia mu pomocy w cierpieniu. Wiąże się z tym oczekiwanie na przyjazną atmosferę,  ciepło  i  serdeczność, bo to pozwala uzyskać współpracę pacjenta w procesie leczenia. Empatia lekarza powinna być jednak wsparta doświadczeniem i rzetelną wiedzą medyczną, które pozwolą na skuteczne leczenie chorego i odzyskanie zdrowia" (frag. z czasopisma Apostolstwo Chorych 10/2016). I nie czarujmy się, takie oczekiwania odnoszą się do każdego z nas, do całego personelu medycznego, bez wyjątku.

Zdaję sobie sprawę, że pacjenci trafiający do szpitala  spodziewają się standardu i obsługi jak w hotelu. Mają prawo, skoro płacą podatki, więc wymagają. Prawdą jest, że to nie my jesteśmy winni zaniedbań systemu, że są niewygodne poduszki, zużyte kołdry, dziurawa pościel, że kroplówki za długo kapią, że kuracje bywają mało spektakularne, że jest za ciepło, że jest za zimno, że trzeba leżeć, że trzeba chodzić, że w nocy ktoś hałasował, że znów trzeba  kłuć, by zrobić nowe badania, że trzeba wyjaśniać błędy popełnione przez inne osoby, że trzeba wypełniać tyle stron odpowiednich papierów, by prawidłowo rozliczyć wykonaną usługę medyczną do NFZ ... nie my. Ale prawda jest taka, że to my jesteśmy odpowiedzialni za atmosferę na oddziałach, za klimat życzliwości wśród chorych i tych, z którymi współpracujemy, za rzetelną i uczciwą pracę !

Dopóki nie zaczęłam pracować, nie wiedziałam, że na świecie jest tyle nieżyczliwości i miałam w sobie duże pokłady życzliwości, dobra, byłam pełna zapału i chęci niesienia pomocy.... Zderzyłam się jednak z ludźmi, z systemem i wiele się zmieniło. Coś się wewnętrznie wypaliło. Myślę, że wszyscy jesteśmy w jakiś sposób ofiarami obowiązującego obecnie  systemu, procedur medycznych i wszech ogólnego pośpiechu. Nic nas jednak nie zwalnia od normalności, od codziennego stawania na nowo do swoich obowiązków, od bycia człowiekiem przez duże C, do świadczenia wobec innych wartości, które w sobie nosimy, które wyznajemy, którą są naszymi normami. A tym co nas uzdrawia jest wiara.

Mam nadzieję, że orędownictwo św. Józefa Moscatiego w naszym szpitalu będzie owocowało licznymi łaskami  dla naszych chorych i dla nas. A sama postać tego świętego lekarza stanie się przyczynkiem pogłębienia naszej wiary i zmianie naszych zachowań na lepsze. Bo przecież cytując Świętego „Błogosławieni jesteśmy, jeżeli pamiętamy, że obok ciał mamy przed sobą dusze nieśmiertelne, względem których posiadamy ewangeliczny nakaz, żeby kochać je jak siebie samego”.

Polecam gorąco oglądnięcie filmu z kolekcji „Ludzie Boga” pt. "św. Józef Moscati - lekarz ubogich".  Film ukazje niewykłą postać  lekarza, dla którego wartość wyboru, wierność przekonaniom to nie tylko puste frazesy. Że prawda, to postawa wymagająca ogromnej odwagi, nonkonformizmu, a także wiary w sens tego, co się robi. Film miał premierę w 2007 r. Reżyserem jest Giacomo Campiotti, w roli głównej występuje Giuseppe Fiorello, a w jednej z ról możemy zobaczyć polską aktorkę i modelkę Kasię Smutniak. Film może obejrzeć na płytce DVD (dostępna w księgarniach lub w internecie) bądź na kanale You Tube w wersji z polskim lektorem.

Małgorzata Głowacka